Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Yaro
Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 313
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: wrocław/bielsko
|
Wysłany: Śro 13:40, 20 Kwi 2011 Temat postu: Mangusta VI - 16.04.11 - Pałczew |
|
Mangusta VI
Zimno… Zimno kurde w nogi jak cholera. Tylko dlaczego...? Otwieram oczy i widzę szarość. Poranek jakby. Odwracam głowę a tu jakiś żołnierz w bereciku w szarości się przechadza. Coś tu nie gra. Patrzę do przodu a tu kierownica. Przecież ja nie mam żadnej bryczki. Znaczy śnię. Tylko czemu pizga w nóżki. Trzeba zmienić zdecydowanie scenerię snu, bo szara taka jakaś, nieprzyjemna. I to zimno w nogach coś za bardzo rzeczywiste. No to śnię dalej.
Przebudziła się śpiąca królewna
Poranek na parking w Pałczewie
Zaczyna się ruch w interesie
Kabum!!!
Budzę się. Kierownica jest nadal, bo kurna śpię w samochodzie a nogi zmarzły bo się nie chciało wpierw zabrać śpiworka a potem ubrać spodni z gore. No to teraz mam. Ale za to miejsce znane. Było się tu jakieś dwa tygodnie temu. Pałczew jego mać, tylko czemu wszędzie szron.
Ludzie się zbroją
Dookoła jakieś samochody. Vincent który z nami jechał a zechciał spać na zewnątrz w śpiworku tylko znikł. A spał w miejscu gdzie stoi inny samochód. Kontrolnie trzeba zaglądnąć pod podwozie, bo może biedak tam kima, ale nie… Znikł.
Ośrodek dowodzenia
Powoli parking budzi się do życia, to chyba zasługa petardy. A może nie tylko mi zimno było. Jakieś postacie się z samochodów wytaczają. Idę z Tapsem do baru na herbatę. I nawet jest, tak bar jak i herbata. Pierwszy plus imprezy. Ale na Ardenach też działo, więc cieszę się tylko, że mimo chłodu coś ciepłego jest. Nawet do zjedzenia. Ale łapki się trzęsą jakbym łoił z innymi porannymi amatorami kawy i herbaty. Przejdzie… i przeszło…
Ktoś robi zdjęcia by ktoś lans mógł mieć
Starzy znajomi z Bastogne
Na szczęście chłód poranka jest szybko wypierany przez słoneczko. I to na tyle szybko, że decyzja o pozostawieniu w autku polara i gore jest błyskawiczna. Jest nawet szansa, że i klamki zadziałają. Inna sprawa czy będzie do tego okazja. Nic to, czas na strojenie.
Jest słonko jest radość
Camp Fenix Świdnica
Prawie gotowi
Przyjechaliśmy w małym bo tylko 6 osobowym składzie – Legnica, Oława i Wrocław. Ale jako jedna Formacja Pluton. Miało być więcej, ale różne tam przypadki spowodowały, że tylko tylu. Miętkie fryty zostały w domu. Jako, że jesteśmy połączeni z innym teamem Fenix Świdnica, to jakąś tam siłę bojową i tak będziemy stanowić. Ich jest więcej, ale wpierw trzeba ich jeszcze znaleźć. Bo może są a może nie są już na miejscu. Chodząc sobie po parkingu i spotykając znajomych z Arden w końcu i Świdnicę znalazłem i teraz tylko po rozkazy i sruu w drogę łomotać Kubańczyków i jakieś Kubanki wyzwalać czy co tam akurat się trafi.
Czas gdzieś pójść
Pluton w bardzo niepełnym składzie
Pustyni też było kawałek
Wychodzimy do miejsca o kryptonimie Police. Akurat nam cokolwiek znane z Arden. To tamtejsze Bastogne odcinek, który akurat nie nasz oddział bronił ale miejsce znane na wale. Jako, że znamy, to prowadzimy nasz oddział. Na miejscu czekamy na rozpoczęcie i robimy szybki zwiad. Rozkazy mówią że mamy zająć wraz z oddziałem z Green Zone jakąś górkę położona naprzeciwko naszych pozycji. Przez centrum Bastogne (tak mi lepiej się pisze, bo to miejsce które akurat broniliśmy), to jest miejsce pomiędzy Police a ufortyfikowanym Green Zone szybko zajmujemy wzgórze naprzeciwko. To jeszcze nie nasz cel. Mieliśmy bliżej więc czekamy na naszych sprzymierzeńców z Green Zone. Z naszych pozycji słychać jak się przeciwnik rozstawia i coś tam sobie szwargoce po ichniej mowie.
W drodze na pozycje wyjściowe
idziemy i idziemy
W Police
W końcu oddział z Green Zone (chyba T2) dochodzi i atakuje pozycje wroga. Nasz oddział także zaczyna walczyć. Ale na razie bardziej to wojna pozycyjna jest. Pluton dostaje zadanie obejścia z prawej flanki i zrobienia zamieszania. Pod osłoną ognia ludzi z Fenixa bez strat i chyba niezauważeni docieramy do jakiegoś pagórka i zaczynamy z prawej flanki ostrzeliwać Kubańczyków.
Rozpoznanie terenu – znowu wypadło na Tapsa
Byle dojść do górki i krzaczków
A to kto..? I czyje to beleville..?
Trudno określić jakie mają straty. Medycy działają szybko a wszędzie jakieś krzaczki i pewności co do strzałów nie ma. W dodatku od strony drogi betonowej jakiś oddział zaczyna wspomagać wroga. My mamy wątpliwości. Nasi czy nie nasi. Ale strzelają to i my strzelamy. Dostaję. Medyka nie ma, bo nie podejdzie. No to jesteśmy, bo w między czasie jeszcze 3 osoby zostają trafieni, skazani na czekanie aż będzie można się zrespować. Naszej górki bronią już tylko dwie osoby. Gelmir trzyma w szachu ludzi koło drogi i Taps z naszej lewej.
Gelmir zasypuje kulkami wroga na drodze
Kubańczyk z naszej lewej strony nie wiedzieć czego chce… Może czeka na kulkę…
Nasi zza górki coś tam strzelają. Czas płynie, tylko nie wiadomo, kto jest gdzie. Przez radio trudno coś ustalić, bo jak się terenu nie zna, to trudno nawet jakieś punkty orientacyjne wskazać. W pewnym momencie Świdnica się cofnęła, bo Kubańczycy poszli do przodu. Nam się akurat chwilę wcześniej skończył resp więc jesteśmy gotowi do akcji. Z lewej mijają nas jakieś siły wroga. By nie zostać odciętym, cofamy się drogą na górkę z której rozpoczęte zostało natarcie. Kilka minut postoju. Jakaś grupa nas atakuje. Odpowiadamy ogniem. Coś się dzieje, jest fajnie. Ale Kubańczyków coraz więcej. Może odkryli sposób na klonowanie. Nie wiem… Nie wiemy też gdzie są nasi. Próba dowiedzenia się przez radio jakoś nie wyszła. Głosowo udało się mniej więcej namierzyć naszych, ale atak sił Kubańskich odciął nas. Wycofujemy się na drogę i przemieszczamy tuż pod skarpę pomiędzy Green Zone a Police. Zajmujemy pozycje obronne i czekamy na 2 naszych, którzy gdzieś zgubili magazynek. Ot, taki los…
Nasze “stare” pozycje obronne w Bastogne
Czekając na wroga
Jest i wróg z naszej prawej flanki atakujący Police
Trochę ciszy, więc na szybko ładowanie pustych magów. Ledwie dwa się udało a od strony lasku jakieś zakazane mordy się raczyły zbliżyć. Kilka serii powoduje sympatyczny i miły dla ucha krzyk – medyk!!! Jest dobrze, ale cóż to jest jeden czy dwóch. Zaraz ściągną swoich. Poszukiwacze zagonionego magazynka akurat wracają więc wycofujemy się na z góry wybraną pozycję w byłym centrum Bastogne. Dwa tygodnie temu obroniliśmy ten sektor, to i teraz nas żywcem nie wezmą. Zalegamy w już będących tam umocnieniach. Doładowanie magów a potem po kilka leżą sobie i czekają aż przyjdą źli i będą mogły zostać użyte. Jest trochę czasu by zdjąć to i owo z siebie, bo nie dość, że słonko, to człowiek już pobiegał i jakoś się zagrzał nieopatrznie…
Jeszcze więcej Kubańczyków się skrada
Obrońcy skarpy w Police
Po wybuchu granatu w okopie pełnym martwych i rannych
Przez radio próbujemy się skontaktować z resztą oddziału. Mają spore straty i próbują dojść do naszych pozycji. A my czekamy na wroga. Wreszcie są. Ale nasi. Głównie martwi. Dochodzą wszyscy i czekamy aż będzie można się zrespować. A w tym czasie na jakieś 2-3 min przed respem Kubańskie wojska atakują na wał gdzie mieści się Police. Wpierw tak trochę nieśmiało. Potem coraz śmielej i w większej ilości. Szybko przerzucam naszych jeszcze działających na prawe skrzydło by wroga z boczku trochę przetrzebić. Udaje się to średnio, ale jacyś padają.
Ktoś na wale przeżył natarcie Kubańczyków
Kuba – dawaj amunicję!!!
Przegrupowanie
Wreszcie mamy pełne siły, ale i Kubańczycy z okrzykiem, wyciem i jakąś smętną pieśnią ruszyli do szturmu. Biorę chłopaków z Plutonu i tych co mogą i słyszą i obegniemy na prawą flankę do Police, by wspomóc obrońców. Myślałem, że będziemy wsparciem li tylko, bo tam sporo umocnień było. I za umocnieniami nasi wojacy, niestety w większości ranni lub martwi. Leżą sobie dwójkami, trójkami… Prawie by było, że prosto do nieba czwórkami szli, ale takich ilości nie stwierdziłem. Jest nas teraz kilku. Sześciu z Plutonu i kilku ocalałych obrońców. Ale i Kubańczycy musieli ponieść spore straty, bo już dynamicznie nie atakują. My z wyżej położonych miejsc powoli zaczynamy pojedynczo wymiatać. Nie lubię tak walczyć, bo jedyne co widać, to tylko głowa. Sporadycznie jakiś tułów. No, ale trudno. Seria za serią i jakoś idzie. Pojawiają się i inni z naszego oddziału i dołączają do obrony. Są i medycy w tym nasza sanitariuszka. Dostaję. Opatrunek i zakleja mi łobuz okular. Pięknie jego qurwa mać… Właśnie tym akurat okiem celuje. I gdyby to były czarne kulki, to bym miał pecha a tak jakoś się nawet udaje kogoś trafić. Mimo, że tylko od czasu do czasu się wychylamy zza skarpy, to nieubłaganie magów ubywa. Marcin woła Kubę o zapasowe magi i amunicję, bo też zaczyna mu się kończyć. Lecą granaty ze strony Kubańskiej. Jeden wpada do okopu gdzie tylko sami ranni i trupy i robi rzeź niewiniątek. Lecą i inne. Ludzie zapominają, że się krzyczy – granat!!! Pojawia się nasz dowódca. Nawiązuje kontakt ze sztabem. Mamy się wycofać i zrespować. No to się wycofujemy. Wał został obroniony. Walka na nim była ostra, ale udało się.
Wał obroniony
Nasz medyk
Kolejne zadanie. Wraz z innymi oddziałami mamy zdobyć Port. Jest gdzieś w lesie. My tam nie byliśmy jeszcze. W ogóle to już teren nam nie znany, bo wcześnie na tym terenie broniliśmy tylko Bastogne, więc zwiedzania nie było wcale. Teraz pochodzimy i poznamy inne okoliczności przyrody co nam się nawet podoba. A podobało by się bardziej gdyby nas jakimś kompozytem nie próbowano częstować hojnie.
Green Zone – teraz w rękach Kubańskich
Pierwszy plan – poprzez Green Zone dostać się na drogę i tam sobie przejść w okolice Portu niestety padł. Ktoś zajął Green Zone i nie byli to miłośnicy hamburgerów i pepsi-coli. Pozycje te były na tyle umocnione, że nasze szanse na zdobycie były cokolwiek minimalne a w rozkazach nie stało, że zdobyć należy. Odpuściliśmy i przez pisaki pustyni ruszyliśmy w kierunku gdzie nam się wydawało, że ten Port się znajduje.
Wzgórze zajmuje ktoś… Tylko nie wiadomo kto…
Marsz przez pustynię
Nic tylko słońce i piaski
Pustynie mają to do siebie, że sporo widać. Mnóstwo piachu. Pić się chce i ogólnie to tak se. I tak też było. Przed sobą mieliśmy dwa wzgórze jedno lekko po lewej drugie lekko po prawej. I na obu ktoś się kręcił. W cieni miedzy drzewkami nawet przez lunetę trudno było stwierdzić w co odziani są tam przebywający. Nasi czy nie nasi. Z daleka wyglądali na nie naszych. Cóż… Trzeba podejść by sobie ich zidentyfikować. Ci po prawej zidentyfikowali nas lepiej i zaczęli siać kompozytem. Po lewej okazało się, że to są nasi. Więc przemieściliśmy się na lewy pagórek. Chwila przerwy i przegrupowujemy się do marszu na Port.
Przemieszczamy się w kierunku na Port
Wraży Kubański snajper na wzgórzu o nieznanej nazwie
Kontakt z lewej!!!
Kontakt z lewej!!! Pojawiły się jakieś sylwetki na pagórku z lewej strony. Pada hasło – hamburger! Brak odpowiedzi, no to killim. Seria za serią. Cały oddział sformowany by maszerować w przeciwną stronę zawraca, dołączają ci, co byli tam przed nami i jest walka. Po chwili pada komenda – przerwać ogień! Nasi. Ktoś ich ścigał, wpadli przypadkiem na nas. Teraz jest nas sporo, to chcemy tych co ścigali przywitać godnie. Ale nie, nie pojawiają się. Więc rozkaz wymarszu – kierunek Port.
Idziemy.
Jakaś górka, ktoś mówi, że to Port właśnie. Próba ataku pod górkę i po chwili połowa ranna. Druga połowa próbuje wyciągać rannych spod ognia. Za szmaty, po dwóch po jednym na rannego i odciągają. Kilku się udało odciągnąć. W kilku przypadkach i ratowników trzeba było odciągać. Medycy biegają. W zasadzie biega dziewczyna, bo drugi medyk ma prawdziwą kontuzję i coś tam tylko kuśtyka. Zasłona dymna okazała się być porażką. No dym był a owszem, tylko się świeca świetnie zajarała i trzeba było czekać i gasić zamiast udać się gdzieś dalej. Taki kurde zonk jakby.
W lesie na górce
Trochę żeśmy się postrzelali z sojusznikami
Do portu
Wycofujemy się. To chyba jednak nie Port. Idziemy w jakiś zagajnik. Obchodzimy jakiś kawałek przestrzeni zielonej i wchodzimy prawdopodobnie na teren Portu. Ktoś przynajmniej się tam broni. Przemieszczamy się całym oddziałem w lewo ostrzeliwując się. W końcu formujemy linię i idziemy do przodu na wroga. Udaję się go trochę przegonić ale dostajemy z lewej flanki ogień. Znowu nasi. Podchodzimy na jakieś wzniesienie. Przerwa na papu. Do około nas cały czas jakieś walki. Ktoś podchodzi i pod nas, ale znowu okazuje się, że to nasze wojska. Mijają się z nami inne oddziały kierując w sobie znanych kierunkach. Fenix rusza w kierunku kolejnego wzgórza. Zostajemy teraz na ariergardzie. Będziemy chronić dupę. Niestety nie powiedzieli dokładnie gdzie idą i trochę nam zwiali. Ale słyszymy jakieś krzyki i strzały z oddali. Na górce naprzeciwko nas z lewej strony jakaś poważniejsza potyczka. Dymy, petardy i inne taki.
Walczymy o jakąś górkę
Ranni
Wyciąganie rannych spod ognia
Stoimy sobie na tej górce i oglądamy jak z lewej się ktoś napieprza a z prawej mamy Green Zone i jakiś tam ludzików. Ale po której stronie oni są to ni hu hu nie da się stwierdzić. I nagle słychać szelest u podnóża górki. Ktoś się przedziera w naszym kierunku. Jest kontakt. Giwery w dłoń i gotowi do akcji. Słychać krzyk – Kubańczycy? Pewnie, że Kubańczycy – szybko odpowiadam i do swoich – chłopaki, proszę, ja go z klamki zdejmę… no poczekajcie, z klameczki tak raz dwa… I wyszedł… Kubańczyk sztuk raz. Darowaliśmy mu życie. I jak to Marcin rzekł, jakby tak dwie godziny wcześniej się napatoczył, to 6 aeg-ów (wtedy jeszcze działających) by z niego zrobiło sieczkę. Ale tyle się nastrzelaliśmy, że jeden żywy nam różnicy nie zrobił. Pogadaliśmy trochę i poszedł kierując się na źródła strzałów.
W drodze…
Mijają nas nasze wojska
Rilax
Ocalony przez nasze miłosierdzie samotny Kubańczyk – cygar nie miał… o wódkę zapomnielismy spytać
Teraz trzeba znaleźć nasz oddział. Bo pewnie im smutno jak nas nie ma. Na skróty przez pustynię. W kierunku na Green Zone. Trochę nieufnie do nas podeszli ale okazało się, że to nasi. Ktoś ich szturmem zaatakował, ale wskazali nam jakiś Kubańczyków, którzy z lasu próbowali przejść koło nas na pustynie. No to na jaką wydmę i walimy do nich. Trudno stwierdzić czy przywaliliśmy im mocno i dostali choć kilka trafień zaliczonych, bo się chłopy przyznawały czy też reszta się wycofała. I znalazły się chłopaki z Fenixa. Tak sobie radośnie szli w gromadce, że niewiele brakowało abyśmy ich ostrzelali. Dobrze, że w ostatniej chwili zobaczyłem ich naszywki.
I znaowu pustynia
Ostatnia walka
Mieli wracać do sztabu po nowe rozkazy. Taką przynajmniej dostaliśmy informację. To poszliśmy z nimi. Jeszcze na koniec dostali ostrzał ze wzgórza koło Green Zone, ot tak na koniec chyba a może dlatego, że nie ubrali czerwonych szmat. Peszek jakby. I tak trzeba było wrócić, bo niestety repliki nie wytrzymywały napięcia i stresu walk i raczyły odmawiać posłuszeństwa. Czym niestety skróciły nasz pobyt na Manguście. Co jest bolesne, ale tereny leśne na klamki się średnio nadają. To już nie to. Jakby jeszcze jakieś budyneczki były to jeszcze, ale las to już inna bajka.
PODSUMOWANIE
Kolejna Mangusta za nami. Nie da się ukryć, że jak jest już 6 edycja, to nie może być gorzej niż na poprzednich. I nie było. Są zapewne tacy, poza solenizantami, którzy zaliczyli każdą. To dopiero moja trzecia. Nie bez powodu piszę trzecia, bo planuję, że i na następnych się pojawię. Będę pozwalał sobie na porównania bo dlaczego by i nie. To impreza na której warto być tak jak i na Ardenach. I co tu dużo mówić, podobni ludzie stoją za organizacją to fuszerek być nie może. Należą się Rosiowi i całej grupie BAT brawa za pomysł i organizację oraz wszystkim tym, którzy się do tego w mniejszym lub większym stopniu przyłożyli.
Piaski pustyni wchodzą wszędzie
Powroty…
Dla mnie ta impreza jak i Ardeny są wpisane na stałe w kalendarz imprez ASG. Teraz była na nowym terenie. I tu ja mam mieszane uczucia, bo poprzedni bardzo mi się podobał. W szczególności to, jak org manipulował oddziałami na tak ograniczonym terenie. W dodatku miasteczko domków i jego zdobywanie zawsze było ciekawym elementem gry. Pałczew to jednak inny teren. I trzeba było się bardziej nachodzić a zdobywanie górek, to już całkiem inna historia a może i histeria jak trzeba pod górę.
Pozytywów wymieniać nie trzeba, bo nie ma się do czego przypiąć. Owszem jakieś sugestie i uwagi co do lepszego funkcjonowania jakieś się znajdą czego dowodem jest ich liczba na forum.
Ranny/zabity wróg
Myślę, że dobrym patentem są Arbitrzy wzorem Arden. Niestety, to oczywiście ograniczy pewną liczbę osób do biernego przyglądania się zmaganiom i pewnie ta rola przypadnie ludziom z BAT-u co patrząc na to, że to urodzinowa imprezka nie musi ich zachwycić. Nie jestem pewien co do ograniczania pirotechniki. Sam Rosiu jest przeciwny ograniczeniom mimo głosów na nie. Ja specjalnie nie używam a nawet jak mam, to jakoś mi się zapomni by sobie rzucić. Dodaje to jednak klimatu samej imprezie. Jest hucznie i głośno jak wypada na wojnie by było. Ale też zdarzają się wypadki, co mogłem sobie naocznie zobaczyć jak wpada granat do okopu pełnego trupów, bo ktoś nie widział gdzie rzuca i raczej nie mógł zobaczyć, bo był poniżej celu. A i sam cel nie wiem czy dobrze zidentyfikował. Problem samodzielnie robionych granatów powinien być jednak jakoś załatwiony. Podobnie ma się sprawa z dymami. Też miałem okazję widzieć jak się fajnie palą a przy okazji źle rzucone mogą stanowić zagrożenie. I tu podobnie jak z samoróbkami grantów – jestem na nie. Szkoda by ludzie byli ranni i nam się jakaś miejscówka zjarała.
W drodze na parking
My ich znamy…
Problem odwieczny terminatorów na tej imprezie chyba jakoś specjalnie nie zachodził. Przynajmniej ja mam takie wrażenie. Coś tam było, ale raczej znikome toto zjawisko i niespecjalnie dokuczliwe. Nie wiem jak to wyglądało gdzie indziej, ale nawet na forum nie ma jakiś awantur na wielką skalę. Przynajmniej my nie stwierdziliśmy jakiś drastycznych przypadków. Może to był wynik, że część ludzi była zaproszona i to jest jakieś wyjście. Może… A może akurat tak się zdarzyło co akurat jest bardzo dobrym zjawiskiem i byle ono się powtarzało jak najcześciej.
I w zasadzie ktoś poruszył kwestię toytoya. Owszem nawet nie najgorszy pomysł przy takiej liczbie ludzi. Byłby bardziej zasadny jakby impreza toczyła się przez dwa dni. Bo jednak większość przyjeżdża na samą imprezę i po niej wraca. Ale standard samej imprezy na pewni by się przez to nie obniżył.
Jakieś zgromadzenie – może jedzenie dają…
Samotny pustynny wojownik – beduin chyba
Mojej skali 6-cio gwiazdkowej Mangusta jak co roku otrzymuje ich sześć tak jak i Ardeny. Ostatnio zauważyłem że częściej jesteśmy w łódzkim na imprezach wyjazdowych niż gdzie indziej. A to też świadczy, że akurat tam się dobrze robi, to co lubią tygrysy najbardziej.
Życzę grupie BAT wszystkiego najlepszego w imieniu swoim i Formacji Pluton i wielu kolejnych imprez na wysokim poziomie i wielu kolejnych urodzin aż Wasi wnukowie przejmą pałeczkę po Was…
Zdjęcia:
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|